![]() |
![]() |
![]() |
|
|
Zaczęło się od biura W biurze, oczywiście biurko spinacze rozpierzchły się, jak myśli srebrne błyszczą w ciemnościach, gdy mnie nie ma gdy błądzę myślami, gdzieś indziej Świecą, jak chrabąszcze niegasnącym, Własnym światłem. Kiedy idę, krocząc powietrze gęste, jak żurawinowy kisiel babuni Chcąc, nie chcąc przechwytuję słowa, spojrzenia i gesty z prędkością światła Niemal wyjmuję z otaczających mnie napierających ust – słowa (wyskakujące z tuneli myśli, jak pociski stępione długą podróżą) Słowa.... podobne kawałkom przeżutej gumy, pół-słodkie, pół-gorzkie, bez smaku i całkiem słodkie, i niestety gorzkie Rzeźby okoliczności, zgwałcone układają się w chodniki przed jasnymi murami Ministerstw ds. słów. Znajduję je w sercu miasta ukryte w rzadkiej trawie suchego lata prawdziwe z krwi i kości jak grzyby. Kiedy idę, kroczę gubiąc buty i słowa prawie niechcący prawie, ot tak sobie słuchając opowieści wiatru Zwierzęta, ptaki łukami nade mną, jakby umiały latać, fruwać, unosić się jak słowa na uwięzi moich myśli. Wrzask, ryk i pisk opon – to nic, nie widzę piskania świateł obojętny na karambole odgłosów powoli schodzę w bok z linii strzału zagubiony wśród figurek na strzelnicy Obojętny na ofiary karamboli, które leżą na ziemi spółkują dyskretnie pod białymi przykryciami wyważają drzwi do nieba. Liczba czytań: 1257 || Liczba głosów: 0 ![]()
|
Copyright © 2006 - 2019 PoemProject