![]() |
![]() |
![]() |
|
|
Kiedy zakwitną przebiśniegi Kiedy zakwitną przebiśniegi, przyjdę z oddali, wrócę tutaj, nie płacz już za mną, mamo biedna, nie chcę byś była taka smutna. Krwi jeszcze z twarzy nie ocieraj, Niemcy się szpetnie uśmiechają, niższy na oścież drzwi otwiera, szarpią mnie mamo, zabierają. Lecz będę mówił, wierząc skrycie, że szept polami wiatr poniesie i że ty mamo mnie usłyszysz z nieodgadnionej tej zamieci. Każą nam wchodzić do wagonów, będziemy jechać, dokąd nie wiem, po moim czole rozpalonym, spłynęło kilka płatków śniegu. Dziewczynka obok głośno płacze, wyciąga ręce w pustą przestrzeń, ktoś drzwi zamyka z głośnym trzaskiem, brakuje mamo tu powietrza. Modli się chłopiec, nie wiem o co, i tak najszczerzej, tak jak umie, ja mamo widzę słonko złote, słyszę jak w dali drzewa szumią. Przyhamowuje pociąg, staje, ludzie chcą dzieci wziąć, podchodzą, Niemiec kilkoro z nas podaje i wyruszamy w dalszą drogę. Usnąłem chyba, bo z wagonów, wysiadać nam w pośpiechu każą z gotową do wystrzału bronią, zwartym szeregiem nas prowadzą. Przed sobą mamo widzę bramę z drutem kolczastym i wysokim, nie płaczę, tylko to łzy same, spływają wolno z moich oczu. A teraz mamo między chmury, tak jak po ziemi z wiatrem biegnę, jak dobrze znów się w ciebie wtulić, chodźmy, zakwitły przebiśniegi. Liczba czytań: 30 || Liczba głosów: 0 ![]()
|
Copyright © 2006 - 2019 PoemProject